sobota, 21 września 2013

Etykieta etykiety

Jakiś czas temu podczas babskiego zebrania przy kawie, nieumyślnie nazwalam partnera mojej przyjaciółki- jej kolegą. Koleżanka zwróciła mi uwagę, że to nie jest jej kolega, tylko jej partner. Ponieważ zarówno u mnie jak i u niej ,status związku zmienia sie częściej niż pory roku, nie byłam najwyraźniej na bieżąco. A poza tym jestem osoba która nie przywiązuje specjalnie wagi do nazewnictwa. Poprawka, nie interesowało mnie to dopóki mój dziadek nie nazwał mnie starą panną.Czy rzeczywiście etykiety mają znaczenie? I czy istnieje jakaś etykieta etykiety?
Zaczęłyśmy się nad tym trochę zastanawiać. Jeśli miałabym stworzyć moja własną klasyfikacje określeń relacji, to wyglądałoby to mniej więcej tak. Pomijam tak oczywiste określenia jak mąż, były mąż, kochanek. Przy czym kochanek nie jest tak oczywisty, bo może to być zarówno pan, z którym przyprawiamy rogi mężowi, lub po prostu ktoś z kim okazjonalnie spotykamy sie w celu zaspokojenia wzajemnych potrzeb seksualnych. Partnerem zaś jest dla mnie ktoś, z kim spotykamy się od dłuższego czasu, dzielimy z nim w pewnym stopniu życie, na którym możemy bezwzględnie polegać i ufać mu, partner może w przyszłości awansować na męża lub pozostać po prostu partnerem. Następny w hierarchii jest przyjaciel, czyli ktoś z kim nie sypiamy, ale zawsze możemy do niego wpaść i posmarkać mu w rękaw, kiedy życie przynosi rozczarowania. Z przyjacielem możemy porozmawiać o wszystkim, dzielić z nim pasje, pokazać sie bez makijażu i wypić hektolitry wódki. Idealnie jest kiedy przyjaciel jest odmiennej orientacji seksualnej. Nie ma zagrożenia ze skrycie sie w tobie kocha, po pijaku nie trzeba sie martwic, ze was poniesie, zawsze powie ci szczerze kiedy przytyjesz i doradzi dobór torebki do szpilek. Taki przyjaciel to marzenie każdej kobiety. Jest tez znajomy, do tej grupy zaliczam byłych facetów, partnerów koleżanek, mężczyzn którzy mnie średnio interesują, szefa którego nie lubię, ale musze tolerować i facetów którzy pozdrawiają mnie na ulicy, ale nie mam bladego pojęcia kim są, nie mnie jednak znają moje imię, wiec są poniekąd znajomymi. I moja ulubiona kategoria: kolega. Kim dla mnie jest kolega. Wiec jest to ktoś z kim spotykam sie od pewnego czasu i łączy nas jakaś bliżej nie określona jeszcze relacja. Gdzie jeszcze nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie ta znajomość. Kolega jest również ktoś za kim szaleje platonicznie ale nie ma raczej szans nad odwzajemnienie uczucia. Oczywiście tylko w przypadku kiedy on w ogóle wie o naszym istnieniu. W związkach skomplikowanych, kiedy spotykamy sie z kimś od zawsze, ale z częstymi przerwami, mężczyzna nieustannie zmienia status z partnera na kolegę. No chyba ze wolimy nazywać go byłym partnerem. Moja koleżanka podsumowała to tak. No cóż, najwyraźniej jesteś bardzo koleżeńska. Ona uważa ze nazywanie mężczyzny którego się lubi i z którym sie sypia kolegą, jest nie na miejscu. Kiedy zapytałam wiec co proponuje w zamian, odpowiedziała bez wahania: sympatia. Przyznam ze prawie spadłam z krzesła, bo takie określenie nie przywodzi raczej na myśl pary osób w średnim wieku uprawiających namiętny seks na stole kuchennym, tylko raczej parę szkolniaków z 5 -tej klasy. Wedlug mnie są tylko dwa wyrażenia których nie używam i za którymi nie przepadam-facet i gach, reszta wydaje mi się całkiem w porządku. Ale postanowiłam sprawdzić co na ten temat myślą mężczyźni. Zadzwoniłam więc do mojego kolegi z tym właśnie pytaniem. Pomijając jego zdziwienie, (pewnie się zastanawiał skąd kobiety mają czas w ogóle debatować na takie tematy), stwierdził że on osobiście nie przywiązuje wagi do nazewnictwa w relacjach, nie mniej jednak na pewno nazwałby mnie przyjaciółką, a na pewno nie nazwał facetką. Rozbawiło mnie to do łez, jak i utwierdziło w przekonaniu, że mam typowo męski punkt widzenia. Nic nowego. 
Tak więc czy nazwy maja tak naprawdę znaczenie? Czy nie najważniejsze jest to co łączy dwoje ludzi, czy potrzebujemy to nazywać? Czy to że pare ludzi nazwiemy małżeństwem, związkiem partnerskim czy konkubinatem ma jakieś znaczenie? Czy to ze że jesteśmy w związku partnerskim nie jest jednakowo ważne, jak bycie w małżeństwie. Czy mniej sie kochamy, mniej szanujemy? I przede wszystkim, jaka jest etykieta etykiety? Czy istnieją jakieś zasady savoir- vivre nazywania? Może naprawdę jest tak, ze potrzebujemy być odpowiednio określeni, klasyfikowani. Wyobrażam sobie że żona nazwana kochanką miałaby prawo sie wkurzyć, ale w przypadku kiedy relacja miedzy dwojgiem ludzi nie jest tak oczywista, to czy ma znaczenie, że nazwiemy kogoś sympatia, partnerem czy kolegą, ma jakiś wpływ na to co do drugiej osoby czujemy. 
Jeżeli chodzi o określenia w związkach, jestem wyjątkowo wyluzowana i nie przywiązuje do tego dużej wagi, zdecydowanie skupiam sie nad tym co jest a nie jak to sie nazywa. Ale kiedy w wieku 32 lat, szczęśliwie i dumnie nazywając siebię singielką, dowiedziałam sie od dziadka, że jestem starą panną, uśmiech odkleił mi sie od twarzy i grzmotnął z hukiem na ziemie. Czy tak w ogóle wolno kogoś nazywać, przecież to jest straszne? Z drugiej strony kogoś w wieku 60-ciu lat, stale cieszącego się wolnością trochę dziwnie jest nazywać singielką.Tak wiec nazywanie ma chyba jednak znaczenie. Wiec pytam, w którym momencie przestajemy być singielkami a zaczynamy być starymi pannami. Bo jeśli zbliżam sie do tej granicy to poważnie zacznę szukać męża.

2 komentarze:

  1. >>Czy to że pare ludzi nazwiemy małżeństwem, związkiem partnerskim czy konkubinatem ma jakieś znaczenie?<<
    otóż - ma znaczenie - dla systemu podatkowego :))
    jak się jest 'married' - płaci się państwu mniej haraczu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myslalam o tym podczas pisania tekstu, ale nie jestem pewna czy w Polsce jest tak samo

    OdpowiedzUsuń