Kiedy po dłuższym czasie powróciłam do świata singli i
randek - pierwsze, czego się nauczyłam to fakt, że owszem, z randkowaniem jest
jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina, niemniej jednak przepisy drogowe
uległy sporym zmianom. Myślicie pewnie, że to trochę cyniczne i mało
romantyczne porównywać szukanie drugiej połówki
do jazdy na rowerze. Cóż, w wieku 30 lat doszłam do wniosku, że
dzisiejsze zasady randkowania są naprawdę dalekie od romantyzmu.
Wiadomo, że z wiekiem dużo trudniej nawiązuje się nowe
znajomości, między innymi
dlatego, że mamy ku temu mniej sposobności. Będąc na studiach, mamy mnóstwo sytuacji,
w których, dzięki którym możemy poznać kogoś interesującego. Jeśli nawet nie
mamy szczęścia i trafiamy do grupy, gdzie przeważają kobiety, to zawsze jest
szansa na zaprzyjaźnienie się z kimś z innej grupy, kierunku, itd. Do tego
wiadomo, że studia to przede wszystkim niekończące się imprezy, więc okazji
mamy naprawdę wiele. Jeśli jednak za bardzo skupimy się na imprezach, może się
zdarzyć tak, że studia owszem skończymy z dyplomem, ale nasz stan cywilny się
nie zmieni. Nic w tym oczywiście złego, przecież jesteśmy jeszcze młodzi, całe
życie stoi przed nami otworem. Za chwilę znajdziemy wymarzoną pracę, a - co za
tym idzie - w końcu wyjdziemy z rodzicielskiego portfela. Będziemy mogli
pozwolić sobie na wyjścia do klubów, teatrów, na wernisaże, koncerty, słowem -
bywać w miejscach, gdzie są ludzie. Ktoś, kto tak jak ja ma wrodzony talent do
nawiązywania znajomości, czuje się wśrod ludzi jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Oczywiście nie mam złudzeń co do tego, że w pewnym wieku mamy mocno ograniczony wachlarz
potencjalnych kandydatów. Wszyscy fajni faceci są już dawno zajęci, więc można
liczyć albo na drugi sort, czyli tych, którzy mają za sobą rozwód - wtedy
należy pamiętać, aby zawczasu zbadać co było jego przyczyną. Bo jeśli wina leży
po stronie mężczyzny, to jest szansa, że za kilka lat znajdziemy się w tym
samym punkcie życia co teraz. Oczywiście jest i spore grono wiecznych kawalerów,
ale tacy zawsze sprawiają, że robię się podejrzliwa. Bo skoro facet ma 40 lat i
ciągle jest kawalerem, to być może ma problem z nawiązaniem stałych relacji, albo na przykład ma nadgorliwą
matkę, która nie dopuszcza do niego żadnych kobiet. Albo – och, my kobiety
potrafimy świetnie analizować, ale nie w tym rzecz. Oczywiście wykluczam z ogółu
zainteresowania nieopierzonych studentów albo starszych panów, a już na pewno
nie żonatych (patrz: w trakcie rozwodu, który nigdy nie nastąpi). To w żadnym
wieku nie jest dobry pomysł.
Więc jak już jasno ustaliłyśmy, czego możemy się spodziewać,
udajemy się z koleżanką do modnego wśród starszej młodzieży klubu, żeby
sprawdzić, jak nasze oczekiwania mają się do rzeczywistości . To w żadnym
wypadku nie jest tak, że wyruszamy na polowanie, nie ma przecież nic gorszego
niż dwie stojące obok siebie panny, lustrujace w milczeniu salę. To strasznie
desperackie. My po prostu wybieramy się do klubu, po to, żeby nadrobić plotki i
upajać się pysznymi koktailami. Niemniej jednak kobieta w żadnej sytuacji nie
wychodzi ze swojej roli uwodzicielki, to nasza natura, więc nawet pogrążone w
głębokiej dyskusji pamiętamy o trzepotaniu rzęs, kręceniu kosmyków włosów,
zabawie bizuterią i tych wszystkich znaczących gestach, które mamy opanowane do
perfekcji, a które doprowadzają mężczyzn do szaleństwa. I -jak widać w świecie
flirtu - to akurat się nie zmieniło. Co rusz łapiemy gdzieś zainteresowane
spojrzenia mężczyzn. Ale to wszystko. Normalnie na tym etapie musiałyśmy się
oganiać od kandydatów , a tu nic.. Ok, jesteśmy trochę starsze, ale myślę, że źle
nie jest. Jesteśmy atrakcyjne, inteligentne , niezależne, ale nie ma nawet
szansy, żeby to udowodnić, a ile można siedzieć i kręcic loka? Dobra, na tym
etapie czuję, że jestem częścią jakiejś gry i moja ciekawska reporterska natura
sprawia,że zapominam o sobotnich flirtach i muszę koniecznie zbadać, o co w tym
wszystkim chodzi.
Swoją misję rozpoczynam w palarni. Tak, palarnia nawet w zakładach pracy jest zawsze
miejscem, gdzie dzieje się najwięcej. To tu usłyszysz wszystkie gorące plotki,
nawiążesz stosowne znajomości lub ubijesz interes. Kto nie pali, jest poza
kręgiem wtajemniczonych i broń Boże nie zachęcam do nałogu, ale niestety tak po
prostu jest. Więc udaję się do palarni z
moja misją szpiegowską. Ledwie udaje mi się wyśledzić w mojej mikrotorebeczce
zapalniczkę, a na horyzoncie pojawia się przystojny brunet. Przez chwilę szpera
po kieszeniach, po czym zwraca się w moją stronę. (Acha, za to właśnie kocham
palarnie, że zawsze można poprosić o zapalniczkę i nie ma w tym absolutnie nic
podejrzanego.) Wykorzystuję sytuację i szybko nawiazuję kontakt. Po chwili
prowadzimy milą pogawędkę o wszystkim i o niczym. Ja - jak zwykle nie przestaję trajkotać, ale widzę, że
kolega jest trochę spięty. Za chwilę wszystko jest się wyjaśnia. Spięcie było
spowodowane zbliżającym się wyznaniem. Otóż kolega, między jednym dymkiem a
drugim wyrzuca szybko:” że jestem bardzo atrakcyjną kobietą”. O wow!, A to skad
tak nagle, tego się nie spodziewałam, ale uśmiecham się miło i dziękuję za komplement.
I kiedy myśle, że nic już mnie dziś nie zaskoczy, adorator gasi papierosa i
mówiąc: “ miło było cię poznać, dobrej nocy”-
żegna się i wychodzi. Stoję jeszcze chwilę zastanawiając się nad tym, co
przed chwilą miało miejsce i jedyny wniosek do jakiego dochodzę jest taki, że
potrzebuję więcej Martini.
Nazajutrz skoro świt, około 11tej (wiele kieliszków Martini bylo zangazowanych
w analizę sytuacji z poprzedniej nocy), dzwonię do dobrego znajomego, który
jest absolutnym królem randek i uczciwie przyznaje, że nie ma zamiaru ani
potrzeby ustatkowac się ani teraz ani nigdy. Szczęściarz ma 36 lat i dobre
geny, więc może sobie na to pozwolić. Umawiam się z nim na kawę, żeby wyjasnić,
a wlaściwie poznać nowe zasady randkowania, bo oczywistym jest, że wypadłam z
obiegu. Po krótkim streszczeniu minionej nocy zdradzam mu moją teorię: za dużo
mówię. Zawsze czułam, że moja otwartość i gadatliwość onieśmiela mężczyzn, ale może
to ich nawet przeraża? Okazuje się, że poniekąd tak, ale naprawdę mężczyzn w
dzisiejszych czasach onieśmiela (przeraża! Ten koleś był przerażony!) to, że
kobiety stały się bardzo silne, tę siłę wyczuwa się wszędzie. Jesteśmy
wykształcone, mamy zdanie na każdy temat, bywa nawet, że na tak zwane “męskie
tematy” również. Czasy się zmieniły i nie ma już tak jasnych podziałów na
zawody damskie i męskie. Do tego dobrze zarabiamy , nasza emocjonalość jest na wyższym poziomie. Stanowimy więc
pewnego rodzaju zagrożenie nierównego partnera do gry. No tak, w sumie mogłam
się tego domyślić, od dawna mówi się o tym, że mężczyzni stają się coraz
bardziej nie-męscy. Wszystkiemu winna soja! Ale co to znaczy, że jeśli chcę
znaleźć partnera, muszę nagle zafarbowac włosy na blond, chwalić się, że nie
czytam książek i podczas rozmowy chichotać jak pensjonarka, wszystko po to,
żeby mój rozmówca poczuł się męski i nie odczuł zagrożenia z mojej strony. Na
szczęście kolega wyjaśnia mi, że nie do końca o to chodzi. Muszę po prostu
znaleźć mężczyznę świadomego swojej męskości, który nie ma kompleksów, w
związku z czym nie czuje się zdominowany i onieśmielony. Ale gdzie takich
szukać? I tu okazuje się, że naprawdę nie mam pojęcia jakie zasady panują na
rynku w dzisiejszych czasach. Jak to możliwe, że nic na ten temat nie wiem?
Dużo czytam, staram się być na bieżąco z trendami, nawet czasem przeglądam blogi
o modzie, żeby się upewnić, że nie wyglądam jeszcze jak stara ciotka. Okazuje
się jednak, że - o ile w świecie mody zawsze można postawić na bezpieczną
klasykę - w świecie flirtu i randek trzeba być na bieżąco.
Dowiaduję się więc, że rzeczą obowiązkową jest posiadanie
konta na portalu randkowym. W sumie nie wiem czemu się dziwię, mam konto na
portalu społecznościowym, kulinarnym, artystycznym i na wielu innych,
zrozumiałe jest więc, że na portalu randkowym również powinnam mieć. Robię więc
szybki rekonesans, który z miliona portali powinnam wybrać. Okazuje się, że
wszystko zależy od tego, jaki mam status społeczny i kogo szukam. Bo jeśli
jestem wykształcona i zarabiam powyżej jakiejś tam granicy, to powinnam się
zarejestrować na portalu X dla ludzi zamożnych z tzw.wyższych sfer (fuj, ktoś w ogóle robi jeszcze takie
klasyfikacje?), a jeśli nie robię wielkiej kariery i żyję sobie może nie
skromnie, ale normalnie, to wtedy portal Y jest zdecydowanie bardziej wskazany.
O rety, to nie wygląda wcale ani fajnie, ani łatwo. Nie potrafię się
powstrzymać, żeby nie zapytać. A co, jeśli jestem wykształcona i bogata, a chcę
poznać normalnego, fajnego faceta, bez względu na to, jakie studia skonczył,
ile zarabia i czym się zajmuje? Odpowiedź kolegi jest krótka: z takimi wymaganiami
zostaniesz starą panną.
Po tej jakże pouczającej lekcji nie mogę przestać się zastanawiać
. Od kiedy stało się to takie skomplikowane? Czy już nawet miłość musi być
kalkulowana i planowana? Gdzie miejsce na romantyzm i zwykłe przeznaczenie?
Moja natura nie pozwala mi jednak na to, by krytykować coś ,czego do
końca nie sprawdziłam. Zatem po powrocie do domu odpalam komputer i rejestruję
się na portalu randkowym. Decyduję sie na ten dla “nadzianych” nie dlatego, że
szukam bogatego księcia, ale moja uczciwość tak mi nakazuje. Bo jeśli ktoś
marzy o biednym kopciuszku, nie chciałabym go rozczarować tylko dlatego,że
nakłamałam na teście. A test jest długi. Matura to nic w porównaiu z tym, co
mnie czeka przez następne 20 minut. Takiej autoanalizy nie przeszłam nawet u
psychiatry. Do tego muszę zdecydować,
kim ma być mój idealny partner. Wzrost, wykształcenie i religia to tylko
starter. Muszę wiedzieć, czy chcę spotkać romantyka, który lubi filmy przyrodnicze,
chodzi do kościoła i gra w golfa, czy może bardziej ekscentrycznego artystę,
który lubi filmy grozy i sieje grozę w sypialni. Punktów do wyboru jest tyle, że
zaczynam wierzyć, że gdy już w końcu przebrnę przez ten koszmarny test, to
pracownicy tego portalu, właśnie takiego
wymarzonego i dopasowanego partnera wyprodukują i prześlą mi go DHL-em.
Nic nie poradzę, że kojarzy mi się to jedynie z zakupami przez
internet. Dokladnie w ten sam sposób kupuję buty. Zaznaczam markę, rozmiar,
kolor i producenta, wybieram te, które mi się najbardziej podobają, płacę kartą
i ta daaam! Po 3 dniach mam je w domu. A jeśli nie bedą pasowały, zawsze mogę
odesłać. Czy w dzisiejszych czasach można już wszystko załatwić przez internet?
Robimy zakupy, kończymy studia, oglądamy filmy, rozmawiamy. A teraz jeszcze,
jeśli mamy ochotę, to możemy sobie
znaleźć męża.
Spróbowałam, bo potrzebowalam przekonać się do końca, że to
nie dla mnie. Poszłam na “kupioną” randkę. Było nawet poprawnie, ale czułam
się, jakbym grała kogoś innego, tak byłam skupiona na tym, żeby pamiętać, co
wypisałam na swoim profilu. Choć pisałam prawdę, to rzadko zdarza mi się aż
taki przegląd samej siebie. No i próbowałam sobie przypomnieć, co kolega tam
napisał, żeby to ewentualnie skonfrontowacć z rzeczywistością. Spotkanie było męczące
i nie zaistniała absolutnie żadna “chemia”. Myślę, że interview o pracę ma o
wiele więcej subtelności. Niemniej jednak to było bardzo pouczające
doświadczenie. Po powrocie do domu zalogowałam się jeszcze raz na swój profil,
po czym wcisnęłam klawisz delete.
Nie twierdzę,że szukanie miłości w ten sposób jest złe, ale
niestety - nie jest dla mnie. Uważam, że to dobra alternatywa, ale jeśli ma kompletnie
zastąpić tradycyjny sposób nawiązywania
znajomości, to ja się nie zgadzam. Może jestem staroświecka, naiwna, może
potrzebuję więcej czasu, żeby się
przyzwyczaić do zmian. Jestem jak najbardziej za postępem cywilizacji. Ale
zdecydowanie mówiąc o tym, mam na myśli na przyklad postęp medycyny w
wynalezieniu lekarstwa na raka. Przeciw pewnym
zmianom ciągle się buntuję. Jedną z nich jest zamiana książek na
audiobooki, a drugą - randki przez internet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz